Za duzo mam na glowie.
No bo tak: musze sie uczyc, odrabiac lekcje, lazic na niemiecki, zajmowac sie psem i najgorsze- zajmowac sie zolwiami... chyba je oddam, bo nawet juz nie wkladam serca w opieke nad nimi... i pare innych spraw, o ktorych zawsze zapominam, jak podlanie kwiatkow czy cos takiego...
Niedlugo Swieta... jak zwykle, reklamy pelne choinek, zapachu kawy i ciast oraz usmiechnietych ludzi wraz z Mikolajami siedzacymi na kanapie... ale rzeczywistosc skrzeczy, przynajmniej moja...
Z powodow nastepujacych:
- Tak zwana "rodzina" (slowo na wyrost) wykrusza sie z udzialu w kolacji wigilijnej u nas w mieszkaniu (czy naprawde az tak nas nienawidza?)
- Mama bedaca pod naciskiem "rodziny" planuje spedzic drugi dzien Swiat u "rodziny" w Zalesiu, spiewajac durne koledy, niesamowicie falszujac, oraz prowadzac durne dyskusje na temat polityki, co nastepnie zejdzie na tematy neutralne, takie jak "klopoty finansowe" albo "jak ta Ula urosla, ale Marta tez juz pannica" itp. (Marta to corka siostry mojej babci, sztywna jak kloda i wygladajaca jak kloda... biedna, ma dopiero 15 lat)
- Ojciec grozi, ze na Swieta pojdzie do jakiejs organizacji dla bezdomych organizujacej kolacje wigilijna, bo "ze mna i z matka oraz cala pieprzona rodzina wytrzymac nie mozna" (kto powinien tak mowic? no kto? chyba nie ON)
- Nie ma sniegu, prawdziwej choinki ("Majka bedzie zzerac kolki"... a ja tak do niej tesknie), prezentow (mama chce w MOJEJ OBECNOSCI kupic prezenty dla mnie... to jest CHORE... "bo ona nie ma czasu") i prawdziwych ciast (tu liczylam na babcie, ale wycofuje sie z pomyslu wspolnej Wigilii).
I CZY TAK MA TO WYGLADAC?