Komentarze: 2
Dopiero teraz zauwazylam, ze dzis piatek trzynastego...
Dzien zaczal sie faktycznie pechowo. Po wczorajszej awanturze o biale plamy na podlodze (weszlam do gabinetu w mokrych butach) ojciec sie do mnie nie odzywa. "ROBISZ BURDEL Z TEGO DOMU! PATRZ, JAK TA PODLOGA WYGLADA! PODLOGA W M O I M POKOJU!".
Wiec odpyskowalam mu, ze nie potrzeba balaganu, zeby w tym domu byl burdel, i tak jest.
Uslyszalam, ze "nie wie, o co mi chodzi". Jasne. I "mam nie pyskowac ojcu". A co mam zrobic, jesli to ojciec wszystko zaczyna i robi wielkie halo o jakas pieprzona podloge?? Jakby to PODLOGA byla najwazniejsza w zyciu.
A mamie caly czas powatarza (to jest pierdolniete, bo mowil sam, zeby juz nie poruszac tego tematu) "Nie masz lustra w domu?" albo "Chyba jestes jebnieta, czy ty nie masz jakiejkolwiek dumy? Plaszczyc sie przed takim smieciem... ale teraz widze, ty jestes takim samym smieciem. Ciagnie smiec do smiecia". Oczywiscie w kontekscie Grzeska.
Spytalam sie mamy, czemu on go tak nienawidzi. Moja rodzicielka odwrocila wtedy glowe, wstala i powiedziala, ze niewazne, i ze musi isc do pracy. No zesz jasna cholera i kurwa zesz mac! To taka straszna sprawa, ze nie moge wiedziec?!
Jak nie wiadomo o co chodzi, to pewnie chodzi o pieniadze.
Nie poszlam na rajd. Jestem parszywym leniem.
Wiecie co? Odwiedzilam kilka stron o smierci. I chyba przestalam sie jej bac. Nie moge spedzic zycia w strachu przed czyms, co i tak sie wydarzy... musze byc tylko przygotowana na jej nadejscie. Bede.
A dzis bede unikac luster, drabin, kotow i tym podobnych.
Cholera jasna, nadal nie ma w domu slodyczy. Ja sie zastrzele.