Komentarze: 5
Jako ze nie mialam nic lepszego do roboty, to obejrzalam Featuring Pink na VIVIE i to utwierdzilo mnie w przekonaniu, ze Pink jest moja ulubiona artystka. Nie klamie. Nie kreci. Nie zmysla. Pisze sama, albo z udzialem innych wykonawcow, swoje teksty i muzyke. No i to, co mowi, zawsze trzyma sie kupy. Krotko mowiac, jest szczera sama ze soba i ze swoimi fanami (czyli m.in. ze mna). O tym, ze ludzie moga sciagnac jej plyte z netu, mowila: "...rozumiem, ze niektorzy nie maja kasy na kupienie plyty, i choc to jest pewnego rodzaju naruszenie praw autorskich, to jesli juz macie sciagac, sciagnijcie cala plyte, a nie pojedyncze kawalki, bo moja plyta jest jak ksiazka (...) trzeba posluchac tego od poczatku do konca". Rozbroilo mnie to.
A poza tym fajnie sie ubiera (juz widze obrzydzenie na twarzy Kingi) i ma fajne piosenki. I tyle wystarczy.
Odkrylam, ze kocham mojego ojca. Zadziwiajace. Gdy mowil mi, ze na pewno nie dozyje roku 2050 (jakos sie zgadalo cos z ta data), to poczulam... smutek. Pustke. I oczy zaczely mnie niebezpiecznie szczypac. Zmienilam wtedy temat.
Poza tym, jestem mu wdzieczna za to, co zawsze mi powtarzal: Gdy nabalaganisz, to musisz po sobie posprzatac.
Zapamietalam to. I niekonieczne w kontekscie sprzatania rozlanej przeze mnie Coli.
Ale gdy bedzie pijany, to spojrze na niego i pomysle: Posprzatasz to potem? Zapewne nie.
A potem wejde do lazienki, zrobie sobie kapiel i pozwole, zeby szum wody zagluszyl jego krzyki. I znowu bede czuc cos bardzo mi znanego... nienawisc...
To jest chore. Jest jakies lekarstwo? Dlaczego w weekendy jest takim potworem? Jak mu pomoc?