Komentarze: 7
O rany boskie, dawno nie widzialam i nie czulam tak pieknej pogody. Niebo czysciutkie i niebieskie, slonce swieci (to, ze niezbyt grzeje, to niewazne), a w powietrzu czuc wiosne (w koncu to juz koniec lutego!)... cudnie. Majka wyszalala sie na dworze i obwachala wszystkie psie kupy na osiedlu. A niech ma, w koncu pies tez czlowiek.
O 16.30 ide z Kinga na "Trzynastke". Myslalam o tym, czy nie isc na bal karnawalowy w szkole, ale... nie chce. Bedzie nudno. Ludzie poprzebierani w jakies idiotyczne stroje, niesmiali w katach, a najprzystojniejsi i najladniejsze beda obsciskiwac sie na parkiecie. Koszmar. Wole posiedziec w ciemnym kinie, popodgryzac Nachosy i cieszyc sie chwila.
Przejrzalam cala moja szafe i doszlam do wniosku, ze... nie mam sie w co ubrac. Trzeba isc na zakupy. Galeria Centrum na Marszalkowskiej? Brzmi zachecajaco, ale musze jeszcze namowic do tego mame.
Pierwszy tydzien nowego semestru minal... przede wszystkim szybko. Zadziwiajace. Nie bylo zadnych uwag, minusowych punktow (jeden minus za prace na lekcji na gegrze, ale to wszystko przez Anke) i tym podobnych. Wlasciwie to bylo calkiem nudnawo.
W nocy snily mi sie oczy TKTNNK. Kurwa mac. Co mam zrobic, zeby mi sie to nie snilo? Nawet gdy czytam Pottera przed snem, to i tak moje mysli sie rwa ku TKTNNK, a nie ku Potterowi.
Koncze. Ide zjesc jakis tam obiad, ktory mi mama zrobila, a potem... do kina! Hurra!