Dzis rano wstalam, pokrecilam sie troche po domu bez celu i trafilam do kuchni. Balagan w niej potworny, gary wszedzie stoja, nie ma gdzie ukroic sobie chleba, zmywarka pelna, zlew tez. Wspanialomyslnie wyjelam naczynia ze zmywarki i porozkladalam je na miejsca, a w przyplywie sil porzadkowych poustawialam wszystko w szafkach i na polkach, zeby bylo ladnie i uzytecznie.
Ojciec wszedl do kuchni i zabil mnie pytaniem, czy przypadkiem nie zwariowalam. Stanela obok niego Majka i patrzyla na mnie zdziwiona. No wiecie co, to ja sie poswiecam, zeby wszystkim bylo przyjemnie, kuchnia az blyszczy, gary pozmywane, a oni sie dziwia!
Powiedzialam, ze czuje sie dobrze. Ojciec poszedl do gabinetu z glupia mina, a Majka polozyla sie na dywaniku w kuchni, obserwujac, co robie.
Skonczylam sprzatac. Dolalam mydla w dozowniku, wymienilam scierki, dosypalam cukru, pieprzu, soli itd. do pojemniczkow, poukladalam wszystko na stole i spojrzalam na swoje dzielo. Cudnie.
Potem wzielam sie za salon. Okazalo sie, ze obok kominka (sztucznego, Zeptera), na gorze robionego na zamowienie kredensu, leza na srebrnej tacy zgnile mandarynki i kompletnie miekkie gruszki, ktore wyrzucilam do smietnika, wymylam tace, schowalam do wielkiej szuflady pod TV i rozejrzalam sie. Poukladalam poduszki na sofach i fotelu, podlalam kwiatki, do pustego, zielonego wazonika na szczycie kredensu wlozylam kwiatki, obrazek z Tanzanii przedstawiajacy zyrafy przenioslam w inne miejsce (darowalam sobie przybijanie do sciany), wymienilam swieczki w swieczniku...
Tak mi sie zeszlo przez 2 godziny.
A potem mama wrocila do domu z wymiany kol na zimowe. Skrzyczala mnie, ze schowalam tace w zle miejsce, obrazek zle wkomponowal sie w sciane, cos cuchnie z kosza na smieci, nalalam mydla o beznadziejnym zapachu do dozownika (uzylam lipowego, a ona uwielbia konwalie albo lawende... straszne) i dlaczego do kuchni dalam czerwono-zielona scierke, przeciez kupila zielone reczniki...? A tak poza tym to zolwie sa glodne, pies ma pusto w miskach, a ja jestem leniem ostatnim i moze bym sie wziela za lekcje.
Rece mi opadly, doprawdy.
Ale co sie bede klocic...