Rozne wydarzenia z mojego zycia przedstawione w telegraficznym skrocie.
Sobota: jestem na Powazkach. Robie pare zdjec cyfrowka w sepii :) Wieczorem: gadam troche z Mackiem na gg (hurra!). W nocy: spie niespokojnie, budze sie co chwila, sny koszmarne. Zapewne udzielil mi sie nastroj cmentarza... a moze to po prostu niechec organizmu do snu po rozmowe z Mackiem...? :)
Niedziela: rodzice wychodza ogladac lokal na klub jazzowy (super, super, super! darmowa Cola itp. :) ). Ide do kosciola na 12.30 z Ania. Wracam do domu kwadrans pozniej-Ania podala mi zla godzine. Potem leniuchuje, troche sie ucze, zastnawiam sie, jak powiedziec rodzicom o dwoi z matmy. Na 18.00 znowu do kosciola. Przy moim farcie wszech i wobec znanym trafiam na PIERWSZA msze po lacinie (kazanie i ogloszenia po polsku-tylko to!) w naszym kosciele. Ksiadz sie myli, ja z Anka caly czas chichram sie pod nosem ze slow takich jak "septulUS, christianUS, protistUS". Nie mozemy sie opanowac, jakies male dziecko kladzie sie na brzuchu na posadzce i wali nogami o podloge, wydajac przy tym roznorakie dzwieki. Wieczorem-mama robi cos w komputerze. Komputer sie psuje (mozna bylo to przewidziec), internet moge sobie co najwyzej narysowac. Kowalu przychodzi, mowi ze zrobic sie nic nie da, zabiera komputer do domu.
Poniedzialek: w szkole nudy. Nadal nie powiedzialam rodzicom o dwoi. Olaf wraca do szkoly po przerwie spowodowanej uczuleniem na wszystko. Dostalam 4- z niemca. Komp wraca co domu, znow mam internet.
Dzisiaj: dostalam 5+ z anglika. Na polskim znow nieaktywna, spowodowane to jesiennym brakiem zainteresowania mysleniem.
Ech. Ciezko, ciezko. Robi sie coraz nudniej, zimniej i ciemniej-jesien...