Komentarze: 3
Musze sie jakos uporzadkowac. Napisze tutaj szczerze wszystko, co mi lezy na watrobie.
Sprawa Gabrysia - musze podjac jakas decyzje, mam tylko dwie drogi do wyboru... jak cos wybiore, to dam znac... zastanawialam sie, co ja do niego tak naprawde czuje... i chyba to nie milosc, po prostu podobal mi sie z wygladu, przyjemnie mi sie z nim gadalo, a ze jestem kochliwa, to zaraz mi sie wydawalo ze to moja jedyna milosc, najfajniejszy chlopak itd.
Jezu, w ilu chlopakach ja sie kochalam w zyciu... w Andrzeju (wspomnienie z przedszkola... nawet zesmy sie przytulali do siebie.... aaaa!), w Adamie (o boze, po co ja sobie to przypominam), w Olafie (hlehle), w Lukaszu (rany... blech), w Jacku (no moze nie do konca "kochalam sie"... podobal mi sie i podoba nadal, ale tak jakos mniej intensywnie... i nie przeslania mi calego swiata w przeciwienstwie do Gabrysia), no i Gabrys... moze kilku innych po drodze bylo... przypominam, ze mam ledwie 13 lat... :)
A teraz cholerny Gabrys... znaczy, to nie Gabrys jest cholerny, tylko ten Amor...
Sprawa moich zolwi - to juz zupelnie z innej beczki, chodzi o oddanie ich w dobre rece, ale chyba tego nie zrobie... zreszta, to malo romantyczny temat, wiec go porzucam.
Sprawa moich ksiazek - i tu lezy problem. Sedno calego problemu. Nic nie pisze oprocz wierszy, a jak zagladam do moich poczatkow ksiazek z ostatnich lat, to stwierdzam nieskromnie, ze sa swietne... musze sie zebrac w sobie i cos napisac, bo moze dlatego, ze nic nie pisze i nie wyrzucam z siebie calego smiecia, nazbieranych emocji, skumulowanych zlosci, pragnien i marzen, to nic mi sie nie udaje...
Sprawa mojej diety - ha, ha, ha. Akurat. Ja i dieta to zupelne przeciwienstwa. Ale fakt faktem, ze cosik mozna by zmienic w swoim wygladzie, czyli zgubic to i owo. Pomysle o tym jutro, jak to mawiala Scarlett z "Przeminelo z wiatrem".
Sprawa moich uczuc - i to jest najtrudniejszy moment... no bo co ja wlasciwie czuje? W tej chwili? W tym momencie mojego krotkiego pobytu na tej planecie? Czuje, ze... ze zyje. Bo jak boli serce, to na pewno czlowiek zyje. Czuje... smutek. Smutek, zlosc, zal... Czuje, ze to wszystko, co jest we mnie, o czym napisalam w punkcie "Sprawa moich ksiazek", chce ze mnie wyfrunac i wydostac sie, zeby nie zatruwac mnie od wewnatrz. Musze to jakos im ulatwic. Czuje, ze... czuje milosc do Ani, Olafa, Olka, Jacka, moich rodzicow, mojego psa, Gabrysia i calego swiata... czuje, ze brakuje mi milosci, ale nie rodzicielskiej albo przyjacielskiej, ale tej prawdziwej, milosci... glebokiej... tej intensywnej, czerwono - bordowej, silnej, nierozlacznej, romantycznej i wiecznej... Bo czlowiek moglby sie zywic sama miloscia, gdyby tylko... kochal.
Czy znajdzie sie ktos, kogo tak pokocham? I kto mnie tak pokocha?
Ostatnio zastanowilam sie, czy gdyby Olek lub Olaf zobaczyli mnie podczas powaznej choroby, wychudla, z zapadnietymi oczami od slabosci i braku snu, blada, brzydka, opadla z sil, ze zniszczonymi, potarganymi wlosami, to czy pomogliby mi, kochali nadal moje wnetrze i przywrocili mnie zewnetrzna, czy uciekli z grymasem obrzydzenia na twarzy?
Az boje sie zgadywac...
Pozdrawiam
PS. Muzyka na moim blogu pochodzi ze strony www.madzia.olp.pl Pozdrawiam Cie, Kasiu :)