I jestem...
Komentarze: 1
Znowu wrocilam... wytrzymalam ponad tydzien, to niemale osiagniecie... ale wracam, bo juz sobie nie radze.
Po prostu nad niczym nie panuje: nad ocenami, nad ludzmi, ktorzy sa na codzien moimi... przyjaciolmi, nad moimi obowiazkami, nad tym, jak wygladam, co robie...
Musze prowadzic dalej tego bloga, bo zwariuje. Co chwile placze. Gdy cos mi sie wyleje, albo upadnie, krzycze glosno i histeryzuje. Olewam szkole. Tak nie moze byc. Mam nerwy w strzepach.
Wcale nie jestem "dorosla i dojrzala"... chyba ze doroslosc to stan, w ktorym odbijasz sie od sciany do sciany, nie wiedzac, co masz robic- jak robie ja.
Sa ludzie, ktorzy sprawiaja, ze gdy o nich mysle, to momentalnie sie usmiecham- Ania, Kinga, Marta, Aga, nawet Kuba... i wiele innych osob, co musze dodac, bo wszyscy sie poobrazaja...
Ale jak wykorzystac to, ze sie usmiecham, gdy o nich mysle? Ze ich lubie, ze chce, zeby przy mnie byli? Co oni moga zrobic?
Nic.
Sama musze cos zrobic.
Zaczne od poniedzialku... a w weekend pojade z mama na zakupy, musze kupic cos, co polepszy mi nastroj... za to w niedziele porzadnie usiade nad chemia, musze poprawic te 2 na semestr... heh, a o 17 kolejna porcja stresu- pieprzone jaselka w kosciele...
Jak ja mam wszystkiego dosc. Chcialabym zatrzymac czas, popatrzec na ludzi, popatrzec na swiat, odpoczac, w koncu spokojnie zasnac... jakos to wszystko trzymac w garsci...
A na razie wyglada moje zycie tak, ze po calym dniu bez Coli rzucam sie w domu do lodowki, wyjmuje butelke, przytykam do ust i pije przez pol minuty, jak narkoman ladujacy sobie dzialke w kiblu albo jakas dziwka z kokaina.
Dodaj komentarz